Będzie to nietypowa recenzja, ponieważ skupimy się na tym czy Canon EOS R6 oraz nowa linia obiektywów RF pasuje do naszego stylu fotografowania, naszej filozofii pracy i estetyki.
Każdy kto zna nasze zdjęcia wie, że lubimy ciepłe kolory, miękką nienachalną plastykę, i dużo światła w obiektywie. Flary, nieostrości, rozmycia, odbicia świetlne to coś, czego pożądamy w naszej fotografii. Próbujemy wyjść poza to, co zwykłe, banalne, szukamy nieoczywistych znaczeń i form ekspresji. Coś, co dla wielu jest niedoskonałością, błędem u nas staje się ciekawostką i „bohaterem” charakterystycznym.
Czemu i od kiedy Canon?
Canon od zawsze dawał nam możliwość, by stworzyć zachwycające obrazy. Naszą przygodę prawie 2 dekady temu zaczynaliśmy od analogowych aparatów Canona ( TLb ) oraz naszych pierwszych, cyfrowych kompaktów (Power Shot A60). To był czas nauki, eksperymentów i szukania stylu. Po omacku, w oparciu głównie o intuicję i Canon z naszą intuicją współgrał już wtedy idealnie. Przeszliśmy przez większość modeli nie-pełnoklatkowych jak 30D czy 40D, aż pewnego pięknego lata, za olbrzymią dla nas, jak na tamte czasy, sumę kupiliśmy nasz pierwszy 5D mark II.
Przepadliśmy, absolutnie i zakochaliśmy się w tej plastyce, notabene dalej uważamy, że jest to jedna z najlepszych matryc, jaką stworzył Canon – najlepsza pod względem kolorystyki i odwzorowania barwy skóry. Idealnym tandemem wtedy okazała się 50 mm 1.4 i pozostajemy wierni temu modelowi do tej pory! Lekkie, w miarę szybkie, z przepiękną plastyką, charakterystyczną flarą no i…nie oszukujmy się rewelacyjną ceną! W zeszłym roku, dzień przed ślubem w Toskanii, roztrzaskaliśmy naszą ukochaną 50 mm 1.4, co zupełnie nie okazało się problemem. Dlaczego? A dlatego, że jest dostępna wszędzie. Pojechaliśmy do Sieny i w malutkim sklepiku, gdzie z właścicielami dogadywaliśmy się trochę na migi, a trochę po „włosku”, kupiliśmy taką samą 50, co absolutnie nie zabiło naszego budżetu i mogliśmy normalnie pracować.Później przyszedł czas u nas na równie udany model 5d mark III, ( dalej mamy 4 takie aparaty i nie zamierzamy sprzedawać ) oraz 5d mark IV.
Przez wiele lat to właśnie 5d mark III budował naszą estetykę i markę, to właśnie tym aparatem stworzyliśmy nasze najważniejsze i najciekawsze zdjęcia. W zasadzie, po wielu latach, ten aparat to przedłużenie naszej ręki i mimo wad nauczyliśmy się go używać tak, że nic więcej nie było nam już potrzebne. Niczego nam nie brakowało, czasami trzeba było iść na kompromis, ale zawsze efekt był świetny. Nie twierdzimy, że nerwów nie było, na celność, na szybkość AF, na jego pracę w ciemności, ale co do 5d mk III mieliśmy jedno hasło: „miłość wszystko wybaczy”.
Bezlusterkowce podbijają rynek a my…
Pościg technologii i firm w tworzeniu nowości i prześciganie się na megapiksele, może wydawać się marketingowym chwytem, by więcej sprzedać. Jednak w pewnym momencie ta nieustanna walka gigantów przynosi dla konsumentów wiele dobrego. Czy Canon byłby taki dobry, gdyby nie ścigał się latami z Nikonem? Czy Sony przez stosunkowo krótki okres nauczyłoby się robić tak dobre aparaty, gdyby nie chciało przeskoczyć Canona? Pewnie nie. Nie od dziś wiadomo, że rywalizacja pobudza do walki, a z psychologii: frustracja + gratyfikacja = rozwój.
Postawimy zatem pytanie, które nam krąży po głowie: czy Canon zrobiłby tak dobry aparat gdyby właśnie nie Sony, które przez pewien czas mocno przegoniło Canona?
Odpowiedzieliśmy sobie, że nie i czujemy, że ta walka wszystkim wyszła na dobre.
Testowaliśmy wszystkie nowości od Fuji i Sony, sięgaliśmy po tą technologię, bo czuliśmy, że urozmaica naszą pracę. Chcieliśmy eksperymentować i poszukać czegoś, czego w Canonie nie było. Dostać przysłowiowe „coś więcej”. Prawda jest taka, że im dłużej się pracuje, tym większa przestrzeń i chęć eksperymentów, by mózg nam się nie zanudził.
Niemal każdy, kto profesjonalnie zajmuje się fotografią przynajmniej raz poczuł, że bezlusterkowce, to przyszłość fotografii. Mimo wszystko Canon stał, nie oferował tego, konkurencja wypuszczała nowe, świetne aparaty, a Canon czekał i my się zastanawialiśmy czy to stagnacja czy cisza przed burzą.
Game changer – Canon EOS R6 dla fotografa ślubnego
No i jednak okazało się, że burza nadchodzi. Preludium to EOS R, interesujący, kuszący ale z pewnymi ograniczeniami. Wiedzieliśmy, że to nie ostatnie słowo Canona w temacie bezlusterkowców i w końcu stało się: dostaliśmy do testów R6 oraz R5.
Co to dla nas oznaczało? Musieliśmy go jak najszybciej sprawdzić w boju, na papierze jest wszystko, ale jak będzie się nim pracowało, czy się polubimy? Czy kolorystyka jest canonowska, jak się zachowują RAWy, a co ze starymi obiektywami? Wystarczyła nam godzina na przedpremierowym spotkaniu z nowymi R-kami i serce ukradzione. Prawdziwy jednak podziw i sympatię do tego aparatu zbudował nam sezon ślubny 2020, podczas którego mieliśmy możliwość pracy na kilkunastu ślubach i sesjach w bardzo różnych warunkach pogodowych i oświetleniowych. R6 kupiliśmy natychmiast po polskiej premierze, więc naprawdę dużo już z nami „zobaczył” i sprawdził się na wielu frontach.
W R6 zyskaliśmy wszystko to, co było w naszej ulubionej puszcze czyli 5d mark III, oraz wiele więcej.
Nowy system AF okazał się bezkonkurencyjny, całe życie pracowaliśmy na One Shot, aż tu wreszcie dostaliśmy rewolucyjną zmianę, SERVO wręcz bezbłędnie podąża za twarzą, za okiem czy przedmiotem, jest to bajecznie proste i skuteczne. Nasz współczynnik straconych zdjęć, przez nietrafiony AF, znacząco spadł, zdecydowana większość ujęć ma ostrość tam, gdzie my tego chcemy.
Efekty pracy w ciężkich warunkach są zdumiewające, aparat widzi zdecydowanie więcej niż ludzkie oko, a system stabilizujący matrycę pozwala robić ujęcia bezpośrednio z ręki na długim czasie naświetlania. Słabe warunki oświetleniowe przestały jako takie dla nas istnieć. Już nie ma słabego światła, dostaliśmy noktowizor.
Wizjer to też pozytywne zaskoczenie. Wyświetlanie jest płynne, bez opóźnień i zacinania. Daje to poczucie pracy jak na lustrzance, czego nie mogliśmy znaleźć w innych bezlusterkowcach. W temacie szybkości, płynności i zbliżonej ergonomii do lustrzanki, warto wspomnieć o szybkim włączaniu aparatu. Krótko mówiąc, nie musimy czekać, aż aparat będzie gotowy do pracy, co w przypadku reportażu jest kluczowe.
Słowo o uchylnym ekranie – to, że on jest, pozwala na zmianę perspektywy i jest bardzo wygodne dla osób niskich. Kuba o wzroście 190 cm używając uchylnego ekranu nie potrzebuje drona – oczywiście żart, ale ta dodatkowa funkcja jest przez nas wykorzystywana podczas pracy.
No i coś, czego nie mogliśmy znaleźć w bezlusterkowcach innych producentów czyli plastyka i szeroko pojęte odwzorowanie kolorystyczne: zielenie, czerwienie i najważniejsza skóra – wszystko prawie jak w starym, dobrym Canonie. Ciepłe tony i wspaniałe flary – to zdecydowanie nasze ulubione i charakterystyczne elementy w fotografii, okazało się, że w R6 jesteśmy w stanie mieć to i to poszukiwane „coś więcej”.
Gdy otwieramy nasz materiał w Lightroomie, nie jesteśmy przerażeni, wręcz przeciwnie, czujemy się jakbyśmy kolorystycznie patrzyli na nasze stare, dobre 5D mark III. Praca na kilka różnych aparatów nie boli aż tak, bo można spokojnie wyrównać kolory wszystkich matryc w taki sposób, aby materiał był spójną całością. Obróbka, którą doskonalimy latami, nie musiała zostać diametralnie zmieniona, nowe R6 kolorystycznie dobrze wpasowało się w nasz styl.
Ze spraw oczywistych, o których jednak warto wspomnieć, są 2 sloty kard SD, które zapewniają bezpieczeństwo danych (czego brakowało w pierwotnej R-ce) oraz wydajna bateria, która pozwala zrobić ok 1300-1500 ujęć. Dwie baterie wystarczają spokojnie na całodniowy reportaż.
Przyjemność z pracy zdecydowanie wzrosła, możliwość równoległej pracy na bezlusterkowcu i lustrze daje duże urozmaicenie podczas fotografowania, możemy uchwycić sceny na wiele sposobów i każdy sposób pomaga nam zobaczyć coś innego. Praca z ostrym słońcem w obiektywie jest wygodniejsza na lustrze, gra cieni i leniwe światło, wpadające przed okno najlepiej zobaczy bezlusterkowiec, a skomplikowane i najeżone kolorami sceny najłatwiej uspokoić przestawiając tryb wizjera na czerń i biel.
Jeszcze słowo o analogowych obiektywach, które bardzo lubimy (mamy: Carl Zeiss Jena 1.8/50, Helios 1.5/85, Nokton 1.4/40, Samyang T-S 3.5/24)
I trudno byłoby nam sobie wyobrazić pracę bez nich. Zastanawialiśmy się jak to pogodzić z R6 i ku naszej ogromnej radości, okazało się, że praca z analogowymi obiektywami stała się o wiele przyjemniejsza i prostsza. Cyfrowe przybliżenie i „peaking” pozwala na szybsze i łatwiejsze ustawienie ostrości niż w tradycyjnej lustrzance.
Pozostaje jeszcze jedna ważna kwestia czyli praca z lampami błyskowymi. Podczas reportaży zaczynamy dopiero świecić gry robi się ciemniej i zaczyna się zabawa na parkiecie. Canon R6 radzi sobie świetnie podczas pracy z wieloma lampami błyskowymi. Powstał na ten temat osobny artykuł jeśli jesteście ciekawi jak ustawiamy nasze lampy koniecznie zajrzyjcie pod ten link -> PRACA W WIELOMA LAMPAMI BŁYSKOWYMI
Zdecydowanie będziemy fotografami hybrydowymi, korzystając z dobrodziejstw starych dobrych lustrzanek oraz nowoczesnej technologi w R6.
Szklarnia
Puszka to puszka, ale puszka bez szkła nie istnieje. Dziękujemy firmie Canona Polska za udostępnienie obiektywów do testów.
Canon RF 50mm 1.2L – to szkło, które bardzo doceniamy, ta ogniskowa jest dla nas najważniejsza, mamy kilka 50-tek, ale ta RF jest zdecydowanie najbardziej dopracowana. Piekielnie ostra od pełniej dziury i renderująca piękne rozmycia. Kolorystyka wyborna. Rysuje dość ciepło z przyjemnym kontrastem, łapie delikatne flary i to jest jej duży plus. Tutaj mały rozdźwięk, bo nie pozbędziemy się naszej 50 1.4, ponieważ jej flara i gabaryt w naszej pracy dostają najwięcej „gwiazdek”, głównie podczas sesji, za to RFka będzie grała główne skrzypce podczas reportaży.
Canon RF 85mm 1.2L – bajka, absolutnie zjawiskowe szkło, rozmycie „mleczne”, intrygujące i delikatne. Niestety jeśli chodzi o naszą dynamikę pracy, rozmiar dyskwalifikuje to szkło. Do studio świetny wybór, ale nie wyobrażamy sobie biegania 12 godzin z takim potworem na plecach. Niestety to nie szkło na reportaż, przy pracy na 2 aparaty na szelkach. Być może na sesję innego dnia tak, ale takich nie wykonujemy zbyt dużo, więc ten obiektyw nie znajdzie się w naszej torbie.
Canon RF 28-70mm 2.0L – jest to dla nas absolutnie największe zaskoczenie. Nigdy nie postawiliśmy na pracę na zoomach, mieliśmy ich sporo i szybko sprzedawaliśmy, brakowało nam oczywiście plastyki, którą mają stałki. Tu sytuacja jest diametralnie inna. Naprawdę mamy do czynienia z 3 stałkami w jednym obiektywie, co jest dla nas dużą niespodzianką. Niezbyt przychylnie patrzyliśmy na 28 mm, bo najszersze szkło, jakiego używamy to 35 mm ale niepotrzebnie. Ogniskowa 28 mm jest dobra, geometria tego szkła pozytywnie zaskakuje, wszystkie linie są pięknie proste i postacie przy brzegach kadrów nie są nienaturalnie rozciągnięte. Jedyną tak naprawdę wielką wadą tego obiektywu jest gabaryt i waga. Chyba nie do przeskoczenia dla nas, musielibyśmy pracować na 1 body przez cały reportaż, żeby nas te kilogramy nie przytłoczyły. A to z kolei wiązałoby się z zupełną zmianą stylu pracy, czego nie chcemy. Podczas wielu godzin reportażu, każde 100g robi różnicę i naprawdę warto dobrze to przemyśleć, gdy pracuje się na dwa body. Czy to szkło znajdzie się w naszej torbie? U Kasi na pewno nie. Kuba ma ogromną zajawkę i nie wyklucza, czas pokaże. Możemy jednak szczerze polecić ten obiektyw wszystkim fotografom pracującym na jedno body, będzie to doskonały wybór i nawet przeciwnicy zoomów będą mile zaskoczeni.
10 lat pracy fotografa ślubnego
Zmierzając do podsumowania; przez ponad 10 lat naszej pracy jako fotografowie ślubni, zawsze kierowaliśmy się jedną zasadą, powolnej ale konsekwentnej ewolucji naszego stylu jak i sprzętu. W przypadku R6 oznacza to włączenie jej do naszego reportażowego ekwipunku przy jednoczesnym zachowaniu lustrzanek, czyli tak jak pisaliśmy wcześniej, stawiamy na hybrydowe rozwiązanie. Nie zamierzamy teraz wystawić naszych wszystkich pięciu lustrzanek i obiektywów na allegro i zamknąć raz na zawsze temat tamtej epoki.Wręcz przeciwnie, to, że ciagle używamy już leciwego sprzętu i analogowych obiektywów jest przecież naszą cechą charakterystyczną. Poszerzamy po prostu nasz arsenał o najnowszą technologię od Canona, czyli R6 oraz wybrane obiektywy z liny RF. Wiemy, że będzie to sprzęt intensywnie używany, spełniający swoje zadanie, który wyłapie praktycznie każdą sytuacje i nie zawiedzie nas w ekstremalnych, trudnych warunkach.
Uważamy, że tylko połączenie tego co stare i nowe jest satysfakcjonującą nas i dającą najlepsze efekty drogą. Eklektyzm jest naszą cechą w fotografii, jak również w wyborze sprzętu i dróg rozwoju.
Pozostajemy zatem fotografami hybrydowymi w jednej ręce trzymając lustrzankę a w drugiej nowe R6.
To nasza droga w ten pełen niespodzianek 2021 rok.
Social