Greenhouse wedding Norway Alchemilla
Historia ślubu Marii i Pettera zaczyna się dla nas od przelotu nad fiordami Norwegii, końcem zeszłego lata, tak nam się przynajmniej wydawało wylatując z Polski, że nadal jest lato, ale po wylądowaniu byliśmy święcie przekonani, że znaleźliśmy się w głębokiej jesieni. Wieje. Mocno wieje, deszcz leci raczej poziomo ale wsiadamy do samochodu i jedziemy zobaczyć to wyjątkowe miejsce na wyspie, jakim jest szklarnia Alchemilla. Mówili, że będzie trochę rustykalnie, a trochę jak u szalonego ogrodnika, który poukrywał w szklarni rozmaite krzesła, talerze i bibeloty. Trafiamy na miejsce, znajdujące się w szczerym polu, pomiędzy jedną a drugą krową, patrzącą na nas leniwie. Szczękę z zachwytu nad szklarnią zbieramy z ziemi jakąś godzinę, oglądając wszystkie te pomidory, słoneczniki, talerzyki i poukrywane tu i tam obrazy. OK, jesteśmy absolutnie gotowi na „jutro” i na to aby wejść w Historię Marii i Pettera.
Ceremonie zaślubin są różne, niektóre huczne, ze śpiewem i gitarą, gospelem i recytowaniem wierszy (tak, głównie te humanistyczne ceremonie) albo takie jak ta, gdzie nikt z gości nie mówi ani słowa, cisza i spokój, aż dźwięczy, a surowe mury świątyni odbijają tylko stukanie naszych podeszw, więc dla pewności nie chodzimy, tylko unosimy się 3 centymetry nad ziemią. Maria i Petter siedzą naprzeciwko siebie, taką mają norweską tradycję, że obok siebie usiądą dopiero po przysiędze. W pewnym momencie nasze ucho spośród tysiąca norweskich słów (które brzmią dla nas totalnie tak samo) wyłapuje znajomy tekst i takt: „So close, no matter how far. Couldn’t be much more from the heart. Forever trusting who we are…” Okeeeej, no tak, Petter jest wielkim fanem Metalliki i Maria zafundowała mu niespodziankę w postaci operowo śpiewanego „Nothing Else Matters” podczas ceremonii. On płacze, ona płacze, ja płaczę – tak mam kocham śluby i Metallikę szanuję, to dawka uderzeniowa.
Potem sama radość, wiatr we włosach, płatki w oczach, welon porwany i miłość szalejąca. Z pomierzwionymi włosami docieramy do Szklarni, gdzie wita nas zapach grillowanego łososia. Wiecie co jeszcze uwielbiam na ślubach? Jedzenie, to robione z sercem niepowtarzalne i charakterystyczne dla danego miejsca. I co dalej? Norwedzy lubią posiedzieć, pocelebrować, powygłaszać przemówienia. Mówią chyba przepiękne rzeczy (ni w ząb nie rozumiemy, czasem ktoś z gości nam fragment przetłumaczy) bo wzruszają się przy tym niesamowicie. Widać jak wszyscy są tu dla siebie ważni. Zamiast polskiego „gorzko” mają zwyczaj stukani łyżeczkami o kieliszki – to znak dla Pary Młodej by weszli na krzesła i się dla wszystkich pocałowali.
Tańce? Owszem krótko i konkretnie. W ogóle wszystko było bardzo eleganckie i zorganizowane: jak jemy to jemy smacznie, jak przemawiamy to ze wzruszeniem, a jak tańczymy to do upadłego. Czyli? Najlepiej.
Ciężko nam było wyjść z tego wesela. Zasadniczo, to po czasie naszej pracy musiałam wyciągać filmowca Michała Sikorę z szału tworzenia, bo to właśnie z nim byłam na tym przepięknym i wyjątkowym ślubie. Film i dźwięk stukających o kile kiszki łyżeczek możecie zoczyć pod zdjęciami.
Maria og Petter Alle beste ønsker! Tusen takk at jeg kunne bli med dere på den viktigste dagen deres. Vi ønsker jer begge det bedste i livet, i dag, i år og i fremtiden.
Wedding: Sørbø kirke, Rennesøy
Bride dress: Zetterberg Couture
Groom suit: Tiger of Sweden
Venue: Alchemilla, drivhus (greenhouse), Rennesøy
Film: michalsikora.com
Zobacz też: DENMARK HELENEKILDE | DESTINATION WEDDING PHOTOGRAPHER